Zapach kurzu, atramentu i żalu


     Mawiają, że po każdym deszczu przychodzi słońce, a po ciemnej nocy zawsze nastaje dzień. Mawiają tak, by dodać sobie otuchy, by dołożyć od siebie coś więcej poza niezręcznym poklepaniem po ramieniu. Mówiący mówią, a słuchający słuchają tych pustych kłamstw, świadomi przecież tego, że to kłamstwo właśnie, nic zaś innego.
     Po co więc te kłamstwa, równie słodkie, co nieprawdziwe?
    Po co więc te kłamstwa, że po każdym deszczu przychodzi słońce, a po nocy świt, skoro już drugi dzień lało jak z cebra? Grube krople deszczu tworzyły ponurą, straszliwą zasłonę rozmywającą cały świat, a ciemnogranatowe, gęste chmurzyska szczelnie pokryły całe niebo, unicestwiając wszelkie światło?
     Świat na zewnątrz był ciemny, ponury i nieprzyjazny, lecz Lathaeril doskonale wiedział, że to nic nowego. Że ni deszcz, ni śnieg tego nie zmienił, bo tak już po prostu było od zawsze, nawet w świetle gorącego słońca. A może zwłaszcza wtedy.
     Siedział na parapecie, wpatrując się w obraz za oknem. Już od dobrej godziny siłował się z przedziwnymi myślami dotyczącymi wczorajszych wydarzeń. Zadziwiało go, jak mało interesowała go starsza kobieta umierająca na jego oczach, a jak wielką uwagę zwracał na podarek, który od niej otrzymał. Przez chwilę nawet czuł z tego powodu wyrzuty sumienia: nie byłoby przesadą, gdyby rzec, że to on spowodował tę śmierć, a tym samym, że w pewnym sensie miał krew na rękach. I kiedy żal ściskał jego serce, to tylko na krótką chwilkę, aż Lathaeril zrozumiał, że był to żal wymuszony i spowodowany przedziwną potrzebą przekonania samego siebie, że nie jest nieczułym potworem.
     A jednak nie płakał nad starszą kobietą. Nie zainteresował się jej losem, nie spróbował odszukać bliskich. Gdy zaś zdał sobie z tego w pełni sprawę, całkiem porzucił wspomnienie o niej, skupiając się tylko na podarku. Na tej przedziwnej, tajemniczej pieczęci.
     Charakterystyczne mruczenie momentalnie uwolniło go spod kopuły ponurych myśli. Lathaeril uśmiechnął się delikatnie, pozwalając czarnej kotce wspiąć się na jego kolana. Synd, jego ukochane zwierzę, bez trudu usadowiła się na nogach, a gdy Lathaeril podrapał ją za uszami, zamruczała jeszcze głośniej.
     Synd nie należała do nikogo innego poza nim, czego wszyscy domownicy mieli pełną świadomość. Reagowała jedyne na głos Lathaerila, innych co najmniej ignorując, a czasami nawet jeżąc się i sycząc. Mimo to była traktowana jak na kotkę arystokraty należało: ze wszelkimi przywilejami.
     — Dzisiaj też będziesz musiała tu zostać — odezwał się do czarnulki, obserwując jej spokojny sen. — Mam coś bardzo ważnego do załatwienia i może zobaczymy się dopiero wieczorem. Pani Lucienn cię nakarmi.
     Raz jeszcze podrapał kotkę za uszami, postanawiając, że posiedzi z nią jeszcze z pół godziny, po czym zacznie się przygotowywać do wyjścia.

     — Panicz Djófullinn! Witamy w Bibliotece Ambrozjańskiej! W czym mogę panu pomóc?
     Lathaeril całą drogę zastanawiał się nad tym, czy powinien zdradzić temu wysokiemu, chudemu jak szczapa i do przesady poważnemu staruszkowi, czego tak naprawdę szukał. Jednak już sama aparycja wskazywała na to, że bibliotekarz potraktuje to zbyt poważnie, a i jemu przecież ta pieczęć wydawała się podejrzana.
     — Poproszę najnowszą prasę — mruknął niby obojętnym tonem. Nie zdążył rzucić na nią okiem w domu, a był ciekaw, czy wspomniano tam coś o wczorajszej śmierci staruszki. Miał wielką nadzieję, że nie. — Z resztą sam sobie poradzę.
     Całe szczęście bibliotekarz nie zagadywał o pogodę ani nie wyrażał swojego bezbrzeżnego zdziwienia tym, że tak młodemu paniczowi chciało się biegać po mieście tylko po to, by poczytać w bibliotece gazetę. Lathaeril wiedział, że do podobnej pogawędki szybko znalazłoby się wielu, co mężczyznę natychmiast doprowadzało do furii. Dlatego też gdy tylko otrzymał prasę, oddalił się jak najszybciej do jednego z bardziej oddalonych stolików, stojących pod szerokim, łukowatym oknem.
     Musiał przyznać, że biblioteka prezentowała się wspaniale, przynajmniej w środku. Z zewnątrz była niczym innym jak blokiem z jasnego kamienia, podpartym kolumnami. Wewnątrz jednak rozpoczynała się prawdziwa magia, a do innego świata pełnego słodkiego skupienia i spokojnej zadumy wiódł unoszący się w środku zapach książek, a dokładniej woń kurzu i atramentu. Lathaeril upajał się tym zapachem, wpatrując się w półki wykonane z ciemnego drewna, wypełnione po brzegi księgozbiorami. To te półki właśnie i te książki tworzyły prawdziwe ściany tej biblioteki, to te miliony zapisanych stron nadawały temu pomieszczenia światła.
     Lathaeril odetchnął z ulgą, uradowany przebywaniem w tak klimatycznym miejscu. Lepiej czuł się tylko w swojej komnacie oraz na deskach sceny w operze. Pamiętał jednak, po co tu przybył, dlatego gdy tylko ocknął się z tego rozkoszowania, przeszedł do przeglądania gazet. Robił to nie bez lęku, serce mu bowiem drżało na każdą wzmiankę o czyjejś śmierci. Gdy zaś znalazł wreszcie odpowiednią notatkę, odetchnął z ulgą, ponieważ nie napisali o tym wypadku nic więcej, poza tym, że staruszka zmarła z przyczyn naturalnych. Lathaeril zgadzał się z tą opinią w pełni, wmawiając sobie, że w związku z tym nie miał z tą śmiercią nic wspólnego.
     Wyjaśniwszy tę kwestię, zaczął rozmyślać nad znalezieniem książek, które pomogłyby mu w rozszyfrowaniu tajemnicy pieczęci. Bał się zapytać o to pomoc biblioteczną w obawie, że ktoś tę pieczęć rozpozna; nieuzasadniony lęk podpowiadał mu, że te symbole nie były niczym szlachetnym, a posiadanie czegoś podobnego przez młodego szlachcica mogłoby zostać bardzo źle odebrane. Gdzie jednak tego szukać? W księgach z herbami rodowymi? W księgach religijnych? A jeśli w tych drugich, to są ich przecież setki. Wobec tego Lathaeril nie miał pojęcia, od czego powinien zacząć.
     — Przepraszam — zagadnął młodą pracownicę biblioteki, która schodziła właśnie po smukłej, drewnianej drabince opartej o jedną z półek. Blond włosy upięła w ciasny warkocz, który okręciła wokół głowy. W połączeniu z jej niskim wzrostem i wyraźną tuszą, nie dawało to najlepszego efektu, lecz Lathaeril ani myślał zwracać jej na to uwagi. — Czy mógłbym prosić o pomoc?
     Po kilkunastu minutach przeglądania spisu tematycznego ksiąg, Lathaeril doszedł do wniosku, że sam sobie z tym nie poradzi. Nie będzie jednak zdradzał szczegółów, a jedynie poprosi o ogólne wskazówki. Jeśli mu się poszczęści, ta wyprawa nie tylko nie zakończy się katastrofą wizerunkową, ale może i uzyska kilka odpowiedzi, na które tak liczył.
     — Poszukuję ksiąg poświęconym wszelkim symbolom…
     — Z jakiej kategorii dokładnie pochodzą te symbole?
  — Tego właśnie pragnę się dowiedzieć — odpowiedział uprzejmie, posyłając pomocnicy szelmowski uśmiech. Nie chciał w ten sposób uwodzić kobiety ani jej mamić, lecz miał nadzieję, że panienka nie zechce zadawać zbędnych, zbyt szczegółowych pytań. — Poproszę więc wszystkie księgi, które traktują o symbolach. Niech będzie z każdej kategorii — w końcu kiedyś trafię na tę właściwą.
    — Ma pan przy sobie rycinę tego symbolu? Może pomogę ją rozpoznać — zasugerowała nieśmiało blondynka.
     — Niestety nie — skłamał gładko — dlatego muszę ufać swojej pamięci. Czy zechce mi więc pani pomóc?
     Na szczęście na tym skończyło się jej gadanie, a już po chwili razem znieśli do stolika kilka grubych tomów poświęconych znaczeniu poszczególnych symboli. Lathaeril od razu odsunął księgę dotyczącą symboli w herbach rodowych i najpierw skupił się na dość ogólnej kategorii symboli, podejrzewając, że mimo wszystko niewiele tam znajdzie. Chciał jednak zacząć od początku, nawet jeśli ten początek zajmie mu kilka godzin.
     Było tak jak przewidywał i po długiej, żmudnym przeglądaniu książki, niczego interesującego nie znalazł. Większe nadzieje wiązał z tomem dotyczącym symboli religijnych; choć z żadnym bogiem nie miał nic wspólnego, a religię uznawał za domenę ciemnoty, podejrzewał, że tam mógł znaleźć więcej wskazówek. Wprawdzie rozczarowałby się mocno, gdyby się okazało, że ta pieczęć to nic innego jak symbol jakiegoś świętego, lecz niewiedza doprowadzałaby go do szału, dlatego musiał rozwiązać tę zagadkę.
     Dochodziła już czwarta i dopiero po prawie sześciu godzinach Lathaerilowi udało się znaleźć coś interesującego. Zapoznawszy się z symboliką dotyczącą pierwszych ludzi stworzonych przez Boga, a więc Adama i Ewę, trafił na ciekawy fragment traktujący o tym, jakoby pierwszą żoną Adama nie była wcale Ewa, ale Lilith. Podobno to właśnie ona wprowadziła Adama w arkana magii, a po porzuceniu mężczyzny zstąpiła do Piekieł, gdzie zasiadła na tronie u boku Asmodeusza. Lathaeril wnet spostrzegł podobieństwo w brzmieniu imienia Asmodeusz do tego, co zostało wyryte na pieczęci: słowa „Asmoday” i uznał za prawdopodobne, że chodzi o to samo imię. Wiedząc więc, w jakich księgach powinien szukać, prędko odnalazł więcej informacji o tym demonie, choć były to zbiory wyjątkowo ponure i złowróżebne. Czytanie o demonach i interesowanie się czarną magią nie było zbyt bezpieczne, dlatego Lathaeril musiał uważać, aby być niezauważonym. Jednak był tak blisko, że ani myślał o opuszczeniu gmachu przed odkryciem tajemnicy pieczeni.
     Aż w końcu ją odkrył. W jednej z ksiąg poświęconej opisowi demonów odnalazł symbol Asmodeusza. Symbol, który idealnie pokrywał się z tym wyrytym na pieczęci. Jednak cóż to miało oznaczać? Jak to możliwe, że ta staruszka posiadała pieczęć demona? Na co mu ona, co on powinien z nią zrobić? Lathaeril miał mętlik w głowie; z jednej strony uspokoił się, poznawszy tajemnicę pieczęci, lecz z drugiej strony odczuł niespodziewany zawód, gdy zrozumiał, że na nic mu ta wiedza.
     Zmęczony i wyjątkowo niepocieszony, postanowił sobie, że następnego dnia wróci do biblioteki i poczyta więcej o Asmodeuszu i jego pieczęci. Lecz to dopiero jutro. Tamtego dnia Lathaeril był zbyt wzburzony zmarnowanymi godzinami, jakie poświęcił demonicznej pieczęci.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zabawa z Katem

Kadzidło z serca i wątroby

Białe pióra, czarne pióra