Kadzidło z serca i wątroby

     Czuł, że to już niedługo. Że moment, na który tyle czekał, danie, które przygotowywał z najwyższą finezją, niebawem nadejdzie. Brakowało jeszcze tylko ostatniej przyprawy i finezyjnej aranżacji na półmisku. Apetyt Asmodeusza rósł z każdą sekundą i spojrzeniem na coraz bardziej załamaną twarz Sary. Za każdym razem, gdy przywdziewała czarny welon i zalewała się łzami był bliski złamania się i wzięcia jej wcześniej, choć wiedział, że wciąż nie była gotowa. Żal, który od niej bił był tak apetycznie kuszący, doprowadzał go niemal do szału. Na samą myśl, co już wkrótce wpadnie w jego szponiaste dłonie czuł mrowienie w całym ciele, a ślina zbierała mu się w ustach. Wiedział jednak jak istotnym było, aby opanować własne żądze. Została mu już tylko akt, tej diabelskiej sztuki.

     Asmodeusz w zwyczaju miał pojawiać się nocą, ale tym razem było inaczej. Stary Raguel nie spał, gdy niebo spowijał mrok. Wyczekał więc momentu, gdy głowę rodu miraże znużą za dnia. Objawił mu się jako mara. Mamił piękną melodią i powabnymi, kobiecymi kształtami. Gdy wyczuł, że mężczyzna jest nim wystarczająco oczarowany, przemówił.
-To nie na córce Twojej klątwa ciąży, tylko na Tobie miły mój.- Odezwał się jedwabistym głosem, wciąż wijąc się jak wąż w swoim hipnotycznym tańcu, bezwstydnie prezentując swoje wdzięki. -Nie zazna szczęścia w ramionach narzeczonych, których Ty jej wybrałeś.- Zbliżył się do niego, niemal siadając mu na kolanach. Staruch nie odrywał spojrzenia od gibkiej chimery, która jawiła mu się w sennych ułudach. -Pozwól dokonać jej wyboru. Tylko wybranek serca może zostać mężem Sary.- Szepnął i pochylił się jeszcze bardziej, wsuwając swój długi, żmijowaty język do ucha Raguela, po czym nagle rozpłynął się jak mgła, wybudzając go ze snu.

     Demon zniszczył dziewczynę tak bardzo, że wystarczyła odrobina czułości i zrozumienia, żeby się zakochała. Nie musiał czekać długo, aż znajdzie swojego kandydata. Pech chciał, że zainteresowanie ulokowała w głęboko wierzącym żydzie. Obawiał się, że może uzyskać on wsparcie pewnych tworów niebiańskich, co znacznie komplikowałoby zadanie Asmodeusza. Musiałby wtedy poddać w  wątpliwości wartość Sary i zważyć korzyści, które mu przyniesie. Konfrontacja była ostatecznością, której wolałby uniknąć, tak samo jak porzucenia zdobyczy, na którą polował tak długo. Wypadało więc zachować większą ostrożność podczas realizacji swojego dzieła.

     Chciał, aby ostateczne uderzenie było tak dotkliwe i raniące, że zmiany jakich dokona, będą granicą, zza którą nie ma już powrotu. Wspiął się więc na wyżyny kunsztu i tym razem postanowił zagrać nie samą Sarą, a Tobiaszem, jej narzeczonym. Obserwował go dniami i nocami, zapamiętywał każdy szczegół, każdą twarz, która się pojawiała w pobliżu narzędzia, którym zamierzał nadać swojej rzeźbie ostateczny kształt. Upewniwszy się, że nad chłopakiem nie czuwają biało upierzone duszyczki, przystąpił do ofensywy.

     Zaczynał niewinnie. Krótkie, nieznaczące koszmary czy przeciągi w bezwietrzne dni. Zasiał jednak ziarno niepokoju w jego sercu, które powoli zaczynało kiełkować. Podatność, jaką wykazywał zdumiała nawet samego Amadeusza, mimo, że nigdy nie wątpił w swoje umiejętności. Chodził więc za nim i z największym zadowoleniem szeptał wszelakie okropieństwa, a później wysłuchiwał desperackich modlitw, jakie Tobiasz składał. Zgodnie z wolą diabła, opadał w otchłań szaleństwa, które było kluczem, do ostatecznego zwycięstwa. Wmawiał mu bowiem, że w jego ukochanej mieszka demon i przekonywał, że tylko on może go wypędzić. Z perfidią nakłaniał go do czynów, które z pewnością dalekie były od metod, którymi wypędza się złe byty. Chłopak chłonął jak gąbka każde słowo Aszmo-dewy pewien, że to aniołowie przekazują mu szlachetną misję uleczenia przeklętej duszy.

     -Gdy nadejdzie noc poślubna, rozpal kadzidła z wątroby i serca ryby złowionej gołymi dłońmi w wodach Tybru. Rozbierz żonę swoją do naga i cienkim sztyletem wyrysuj jej na piersiach znaki Boże. Odmawiaj przy tym wszystkie znane Ci modlitwy, ale nie do Boga. Módl się do demona, którego imię brzmi Asmodeusz.
     -Jakże do demona? Nie godzi się to przecież prawemu żydowi!
     -Próżny diabeł ujawni się wtedy, aby słuchać. Ty musisz złapać go za szyję i dusić tak długo, aż opuści jej ciało.
     -Krzywda jej nie dotknie?
     -Powiadam Ci, dusił będziesz zło, które ją opętało. Tylko w ten sposób oczyścisz swoją ukochaną ze znamienia piekielnego.

     Cóż mogło sprawić zakochanej kobiecie większy ból, niż patrzenie, jak ukochany pogrąża się w psychozie, której nie sposób zatrzymać? Asmodeusz był pewien, że strach i rozczarowanie, które poczuje Sara, gdy mężczyzna, którego tak bardzo miłuje wyciągnie ręce po jej życie, jest właśnie tym aromatem, który uczyni jego ucztę idealną.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zabawa z Katem

Białe pióra, czarne pióra