Mężowie Sary



          Dni mijały, a Asmodeusz pieczołowicie doglądał swojego dzieła. Sarze z żałobą było do twarzy. Alabastrowa cera nieśmiało wyglądała spod dekoltu aksamitnej, czarnej sukni. Gdy się poruszała, materiał mienił się niby setki gwiazd z Egipskiego sklepienia na nim rozsypać.
          Już wdowa, a wciąż jeszcze panna. Tak o niej mówili teraz  wszyscy. Biedna, męża zastała martwego we własnym łożu, w noc poślubną. Zaślubiny nie zostały skonsumowane, a dziewczyna z piętnem pozostała, bez praw jakie przysługują wdowie po zmarłym mężu.
          Nikt nie wiedział jednak, jak duże znamię w jej głowie pozostało. Nikt nie miał pojęcia, jak rozległe blizny na jaźni wycięto, gdy własne dłonie zaciskała na gardle niedoszłego kochanka i przez zaszklone oczy patrzyła, jak w męczarniach umierał, walcząc o choćby odrobinę powietrza.
Nikt, poza Asmodeuszem. A on blizny te w dziewczęciu pielęgnował i nie pozwalał oddać się błogiemu zapomnieniu. Odwiedzał ją noc w noc i gładził po lokach, zsyłając niekończące się koszmary.
          Dziś również pojawił się u wezgłowia łoża w sypialni córki Raguela, gdy tarcza  księżyca wznosiła się na niebie. Gdy zegary wskazały godzinę trzecią trzydzieści trzy, diabeł ukucnął i nachyliwszy się do jej ucha, zaczął wyśpiewywać piekielną kołysankę.
Śpij, ptaszyno śpij. 
Śnij, dziecino śnij.
Wyśnione oczy złociste,
obietnice kwieciste.
Wtul swą główkę wtul,
w jego ramiona.
Da Ci co zechcesz i troszkę więcej.
Obsypie perłami, brylantem i złotem.
Snem będzie twe życie, snem długim i słodkim.
Śpij, ptaszyno śpij. 
Śnij, dziecino śnij.
Wyśnione oczy złociste,
obietnice kwieciste.
Wtul swą główkę wtul,
w jego ramiona.
I wtem się wybudzisz i marzenie runie.
Sen piękny koszmarem, złoto krwią płynie.
Twe czyny znów ujrzysz, spokoju nie zaznasz.
A diabli wyżyczą ci dobranoc.

          Sara szybko zmieniła czerń na biel i stanęła przed ołtarzem po raz drugi. I choć jeszcze parę dni temu, próżno było szukać uśmiechu na jej licu, pod welonem wyraźnie rysował się zachwyt wybrankiem. Oczy znów błyszczały jak dwa szmaragdy.
         Tym razem Raguel, na zięcia swego, wybrał dobrze sytuowanego barona z Werony. Młodzieniec przystojny był wyjątkowo. Posturą przypominał antyczne rzeźby, a rysy twarzy miał uniwersalnie wręcz piękne. Można by rzec, partia wyjątkowo kusząca, wymarzona nawet.
Asmodeusz obserwował i zastanawiał się. Błądził myślami, kontemplował i deliberował, cóż by z pięknisiem owym uczynić. Udusić, utopić, powiesić. Zarżnąć czy może raczej zerżnąć. Nie był do końca pewien w jaki sposób chciał pana młodego się pozbyć, choć nie ulegało wątpliwości, że w dosyć oczywisty sposób był przeszkodą i narzędziem, które należało wykorzystać. W końcu dążył do tego, ale uczynić z Sary ucztę idealną i perfekcyjną.
          Ślub tym razem odbywał się w Basilica di san Lorenzo w Weronie, rodzinnym mieście przystojnego młodziana. Demon jednak tym razem odpuścił sobie uczestnictwo w ceremonii. Wyjątkowo nie lubił tej świątyni. Budziła w nim niezrozumiałe obrzydzenie, mdłości nawet, choć niewątpliwie, wizualnie cieszyła oko, co Asmodeusz doceniał. Czekał więc w stosownej odległości, aż para uda się na ucztę weselną.


          -Panie Della Scala. Pani.- Wysoki mężczyzna o kruczych i idealnie prostych włosach skłonił się nisko i elegancko przed młodą parą. -Moje gratulacja.- Swoją uwagę skupiał głownie na świeżo upieczonym mężu.
          -Dziękujemy, Panie...- Chłopak zaciął się, ale nawet na chwilę nie oderwał zaciekawionego spojrzenia od nieznajomego. Tej jednak jedynie uśmiechnął się tajemniczo i oddalił w stronę bufetu.
Tak jak przewidział, niedługo później Della Scala do niego dołączył, zbyt zaintrygowany tajemniczym gościem. Podał mu więc kieliszek z prosecco i niespiesznym krokiem udał się w w nieco bardziej ustronne miejsce.

          Humor Sary, choć wcześniej wyśmienity, pod koniec wieczoru zmienił się zupełnie. Nie widziała męża od przybycia czarnowłosego weselnika. Jego złote oczy... Nie była pewna, ale wydawały się jej znajome w ten niepokojący, eteryczny sposób. Jakby patrzyła w nie codziennie, a jednocześnie nigdy wcześniej. Przerażające i złowrogie. Przywodziły jej na myśl subtelny zwiastun czegoś nieokreślonego i ponurego, jak niski lot jaskółki tuż przed burzą lub wiosenny deszcz poprzedzający powódź. Czuła irracjonalny lęk, narastający z każdą upływającą minutą. Gdy dosięgnął cienkiej granicy, po której przerodziłby się w panikę, wstała, przeprosiła ojca i niemal pobiegła do sypialni, która z dniem ślubu stała się jej miłosnym gniazdkiem. To co ujrzała, gdy otworzyła drzwi, przekraczało wszelkie wyobrażenie. Jej mąż leżał nagi pod nieznajomym.

          We Włoszech huczało od plotek. Ponoć Młodego Della Scale nakryto na miłosnych igraszkach z obcym mężczyzną w noc poślubną. Ze wstydu nawet odebrał sobie życie, gdy nakryła go żona. Mówili też, że na córce Raguela klątwa potworna ciążyła, bowiem ilekroć nie wychodziłaby za mąż, jej wybrankowie ginęli, nim związek skonsumować zdążyli. Jedni nazywali ją strzygą albo wampirem, inni sądzili, że z demonami się układała. Nikt jednak nie znał prawdy.

          Asmodeusz lubieżnie oblizał usta, gdy obserwował, jak zapłakana dziewczyna ociera łzy jedwabną, czarną chusteczką.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zabawa z Katem

Kadzidło z serca i wątroby

Białe pióra, czarne pióra