Imiona diabła

     Przygotował wszystko. przemyślał najmniejszy szczegół. Plan był zbyt idealny, aby się nie powiódł. Asmodeusz niemal czuł już smak i zapach krwi, która niechybnie poleje się tego wieczora. Bez cienia wątpliwości w swoje powodzenie obserwował siódmą już ceremonię ślubu z udziałem Sary. Tym razem jednak wszystko było inne. Na twarzy panny młodej nie gościł już uśmiech, a w oczach nie grały płomyki ekscytacji. Miast tego stała przerażona jak samotny wróbel, nad którym kołuje para jastrzębi. Była jak zwierzę pochwycone w siatkę. Mięśnie twarzy miała napięte do granic możliwości, cerę jakby starszą o kilka lat, ziemistą i cienką. Goście natomiast wydawali się wręcz chorzy z ciekawości. Oczekiwali, przekonani, że będą światkami czegoś, co wykraczało poza przyziemne ramy. Wszak krążyły plotki, jakoby w tym drobnym ciele zamieszkał diabeł, głodny mordu. Zawsze bawiła go ta hipokryzja. Czyż to właśnie nie oni przybyli tutaj tak licznie, żeby na własne oczy zobaczyć masakrę, która w ich mniemaniu miała nastąpić? Cóż, w rzeczy samej. Dziś wybrzmi finalna aria, ale usłyszą ją tylko wybrani. Dokona się jego nie-boski plan.

     Poprawił mankiety czarnego, aksamitnego dubletu, spod których wystawały koronkowe i lejące rękawy koszuli, obszytej błyszczącą nićmi. Nie można było zaprzeczyć, że demon wyjątkowo lubował się we wszelkiego rodzaju świecidełkach z wyszczególnieniem pierścieni i sygnetów, najlepiej złotych wysadzanych drogimi kamieniami. Każdy długi palec diabła zdobiła biżuteria, która zdawała się nieco krępować zakres ruchów. Mimo to, dłonie nader zwinnie i imponująco sunęły po klawiaturze organów, na których wygrywał ślubny koncert, ostatni, jaki usłyszy Sara. Nieprzytomny, albo już martwy organista leżał za instrumentem, powoli sącząc krew z rozszarpanej żyły na karku. Prawdziwa sztuka wymaga poświęceń, czasem nawet ofiar.

     Wstał dopiero, gdy para młoda opuściła kościół. Zajrzał jeszcze do nieszczęsnego grajka, który wykrwawił się na deskach domu Bożego i choć wszystko aż lepiło się od posoki, Asmodeusz ani myślał po sobie posprzątać. Tylko jemu podobni, który podnieśli bunt przeciw niebiosom mogli wiedzieć, że obraz ten w istocie bliższy był Bogu, niż wszelkie ołtarze, witraże i ornamenty, które ludzie dla niego tak gorliwie wznosili. Bez wątpienia odpowiadały jedynie jego próżności i arogancji.

     Nigdy wcześniej nie musiał tyle czekać. Te kilka miesięcy były niczym podług wieków, które zdążył przeżyć i zapewne w innych okolicznościach minęłyby jak sekunda, a jednak zdawało mu się, że oczekiwanie na ucztę przeciąga się bliżej wieczności, niż chwili. Przez to, apetyt miał tak ogromny, że po raz pierwszy nie był do końca pewien swojej samokontroli i właśnie to ekscytowało go najbardziej. Był trochę jak ogary, które zwęszyły farbę zwierzyny i gnały w szaleńczym pędzie, wiedzione czystym, zabójczym instynktem. Hamowała go tylko wizja, co może zyskać cierpliwością, ale pokusa była ogromna.

     Patrzył, jak Tobiasz spoglądał na swoją nowo poślubiona żonę i wiedział już, że wygrał. Widział w jago oczach obłąkańcze przekonanie, że to co chce uczynić było jedynym właściwym wyjściem. Sara również nie dawała sygnałów, które mogłyby go zaniepokoić. Był pewien, że postąpi dokładnie tak, jak chciał tego demon. I wtedy wydarzyła się jedyna rzecz, której nie przewidział.

     Wzywam Cię i zaklinam duchu Asmodeuszu! Z mocą Najwyższego Majestatu, rozkazuję ci, poprzez Beralanensis, Baldachiensis, Paumachiæ, i Apologiæ-Sedes i przez moc najpotężniejszych książąt Geniuszy Liachid, posłańców Tartaru, najwyższych książąt siedziby Apologii w dziewiątym Regionie. Przybądź duchu i niechaj postać Twa będzie widoczną, głos zaś, czysty i zrozumiały. Przybądź w imię Adonay Zebaoth , Adonay, Amiorent, co czyń bez zwłoki. Adonay Saday, Król królów nakazuje ci.

     Asmodeusz poczuł znajome mrowienie w całym ciele, a okrągłe, ludzkie źrenice zwężyły się niebezpiecznie, pokazując swój prawdziwy wygląd. Każdy mięsień w jego ciele się spiął i zaczynał piec. Czuł, jak ogarnia go nieprzyjemny chłód. Przygryzł wargę ostrymi zębami podobnymi do tych, które miała żmija, a po brodzie popłynęła mu ciepła, karminowa struga.

     -Nie teraz.- Wychrypiał, ale dźwięk bardziej przypominał warczenie rozwścieczonego wilka, niż słowa.

     Zaklinam Cię i wzywam duchu Asmodeuszu abyś pojawił się w widzialnej postaci, przed tym kręgiem. Niechaj postać twa będzie słuszna i pozbawiona zniekształceń.

     Diabeł upadł na kolana, wyginając się nienaturalnie do tyłu. Opór, który stawiał zadawał mu ogromny ból, ale nie mógł teraz odpuścić. Kto odważył się wzywać jego, Króla Asmodeusza, władcę 72 legionów demonów? Kto miał czelność przerywać mu tuż przed  tym, jak dosięgnął swojej długo wyczekiwanej nagrody?

     Zaklinam Cię i wzywam duchu Asmodeuszu abyś pojawił się w widzialnej postaci, przed tym kręgiem. Niechaj postać twa będzie słuszna i pozbawiona zniekształceń.

     I wtedy ból ustał. Nie mógł dłużej walczyć z przyzwaniem. Wiedział, co to musiało oznaczać. Ktoś miał jego pieczęć i jej użył, a temu nie był w stanie oprzeć się nawet sam Lucyfer. Niech będzie przeklętym Salomon i każdy zrodzony z jego krwi.

     Kiedy otworzył oczy nie był już na weselu Sary, tylko w komnacie, a przed nim pewnie stał młody, przystojny mężczyzna. Czekał i przyglądał się dokładnie, szukając jakiegokolwiek  błędu. Śladu zawahania w jego postawie. Czegoś, co pozwoliłoby mu zemścić się na chłopaku za interrupcję. Nic jednak nie dawało mu podstaw do złamania zaklęcia, co w gruncie rzeczy rozwścieczało go nawet mocniej, niż sam fakt impertynencji, jaką się wykazał wzywając go.

     -Czyś jest Asmoday?- Padło pytanie, a on skłonił się nisko i teatralnie, jedną nogę odwodząc w tył. Rozpostarł również ogromne, pierzaste skrzydła, tak przebarwione od sadzy i krwi, która została na nie wylana, że trudno było określić ich pierwotny kolor.

     -Asmoday, Asmodeusz, Aszma-dewa. Ten, który zabija. Wąż, który kusił Ewę w raju. Czemu zawdzięczam tą farsę?- Wyprostował się i zapytał dźwięcznie. Jako upadły, ale bądź co bądź, anioł, mógł się pochwalić wyjątkowo melodyjnym głosem. Miał nadzieję, że szczeniak wiedziony był jedynie ciekawością i teraz, upewniwszy się, że to w co do tej pory wątpił istnieje, jest namacalne, słyszalne i widzialne, przestraszy się własnych czynów i pozwoli mu odejść, albo nawet wypędzi. Nie czekając jednak na odpowiedź przeszedł kilka kroków i się rozejrzał, a palcami lewej ręki wykonał nonszalancki gest. Księga, którą do tej pory dzierżył rozpłynęła się w powietrzy, pozostawiając po sobie jedynie smugę czarnego, gęstego dymu. Nie była przeznaczona dla oczu postronnych. Zawierała zbyt wiele wiedzy tajemnej, którą mógł ujawnić tylko zapytany i związany zaklęciem. Rozsiadł się wygodnie, podpierając twarz na szponiastych dłoniach. -Więc?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zabawa z Katem

Kadzidło z serca i wątroby

Białe pióra, czarne pióra