Marzenie o Chaosie
Podejdź do tego z innej strony, tłumaczył sobie,
próbując odzyskać oddech.
Nie mógł okazywać słabości przed tak znamienitym gościem,
lecz jego ciało momentalnie go zdradziło: blada skóra jak u upiora, skrzące się
w świetle świec kropelki potu zdobiące czoło, drążące palce dzierżące pieczęć. Lathaeril
zachowywał się tak, jakby wezwał tego demona przez przypadek, a przecież było dokładnie
na odwrót. Prawdą jednak pozostawało, że to wszystko rzeczywiście wyglądało jak
złośliwy żart losu: młody mężczyzna niemal przez pomyłkę wszedł w posiadanie
czarnomagicznego przedmiotu i, nie mając żadnych innych oczekiwań, wezwał
demona. Wprawdzie mógł może poczekać, jakoś lepiej to przemyśleć, ale po co? Cóż
innego by wymyślił i cóż by mu dało jakiekolwiek planowanie? Lathaeril uznał,
że będzie sprawdzał diabła na bieżąco.
Jego ton był zimny, tnący ostro sarkazmem i złością. Asmodeusz
był wściekły, oj, i to bardzo! Jednak, choć początkowo wzbudzał w Lathaerilu paniczny
strach, tak pocieszyła go myśl, że gdyby demon chciał go zabić, zrobiłby to od
razu, nie marnując czasu na kłanianie się i odpowiadanie na bezsensowne pytania.
Tymczasem nie robił nic: nie atakował, nie zbliżał się nawet, co było wyraźnym
znakiem na to, że demon pozostawał bezsilny. Uwięziony w sidłach zaklęcia,
jakie rzucił Lathaeril, musiał mu być posłuszny. A to się akurat dobrze
składało…
— No proszę — mruknął z udawanym podziwem, słuchając przemowy
demona. Postanowił przetestować jego cierpliwość. — Bóg nie dał rady, Szatan
też… a udało się jakiejś… jak to ująłeś, mizernej i słabej istocie. I ta istota
ci tę wolność oferuje — dodał stanowczym tonem — ponieważ jest w jej
posiadaniu.
Musiał przyznać, że gniewny głos Asmodeusza przyprawiał go o
dreszcze i domyślał się, że jeśli przed uwolnieniem go — o ile kiedykolwiek to
nastąpi — ich relacje nie ulegną poprawie, demon natychmiast go zabije. Serce
mu zadrżało na myśl, że w takim razie wpakował się w ogromne kłopoty, lecz
wmawiał sobie, że należało pamiętać o zaletach tej sytuacji. A jakie one były? To
musiał sprawdzić osobiście.
Zdziwił się jednak i przeraził, gdy demon błyskawicznie
znalazł się tuż przy nim, chwytając go za brodę. Zbliżywszy swoją twarz do
jego, wlepiał w niego swoje groźne, wężowe ślepia. Czyżby intuicja go zawiodła?
Czyżby diabeł jednak był w stanie go skrzywdzić i właśnie planował to zrobić? Z
panicznie bijącym sercem, przyspieszonym oddechem i wytrzeszczonymi oczami
czekał na ciąg dalszy. Na co? Na uderzenie, na przeszywający ból, na zamachnięcie
ręki, na dziki, złowieszczy wrzask. Czekał więc w napięciu na coś, co nie miało
się wydarzyć. Zamiast tego bowiem demon rozpoczął swoją pełną nienawiści przemowę,
uświadamiając Lathaerilowi, że w istocie niczego nie wiedział o tym, którego wezwał.
Lecz nie mógł się poddać lękowi. Nie mógł się poddać demonowi,
który miał mu służyć. Diabeł jemu, nie na odwrót. Zwłaszcza że wreszcie
usłyszał coś, na co liczył: pieczęć powstrzymywała Asmodeusza przed — jak to
sam ujął — rozerwaniem mu krtani. A skoro tak, miał zielone światło.
Wraz z tym rozluźnieniem, jakie spłynęło na Lathaerila, demon
odepchnął go od siebie i wycofał wgłąb pokoju. Mierząc się ciężkimi spojrzeniami,
mężczyzna zastanawiał się, co powinien teraz zrobić.
— Będziemy mieli okazję się przekonać, czy potrafię —
odparł, siląc się na spokój — ponieważ teraz, czy to ci się podoba czy nie,
należysz do mnie. I nie ma sensu temu zaprzeczać. A teraz odejdź. Przyzwę cię,
gdy będziesz miał okazję… odpowiedzieć na kilka pytań.
Noc zapadła niespodziewanie. Gnana przeszywającym wiatrem,
ciemnymi chmurami kryjącymi zachodzące słońce i wilgotną wonią zmierzchu. Aura
nie była zbyt przyjemna i pozornie nie sprzyjała oddawaniu się kulturalnym przyjemnością,
lecz wydarzenie, które miało miejsce w Operze Khaliusa, stawało ponad wszelkie
tego typu przeciwności. Jasnym bowiem było, że bywanie w operze wiązało się z uzyskaniem
społecznego szacunku, niepojawianie się zaś w niej dawało się zrozumieć jako
nieposzanowanie sztuki. Ktoś taki zatem nie był godzien szacunku, co odbijało
się na jego relacjach z tymi największymi i najbogatszymi. Nie można
zapominać o wrażliwości naszych dusz, mawiali, byśmy nie pozwolili
naszym ciałom zamienić nas całych w dzikie zwierzęta.
Lathaeril przygotowywał się do swojego wielkiego występu. Trenował
w pocie czoła pod okiem wyjątkowo surowego nauczyciela właśnie po to, by ten
wieczór wyszedł najlepiej, jak to było możliwe. Zwłaszcza że mężczyzna miał na
to pewien pomysł.
Specjalnie zjawił się w Operze kilka godzin wcześniej.
Śpiewacy często z własnej woli przychodzili jeszcze przed umówioną godziną, aby
potrenować na własną rękę. Tak też było z Emiliusem vor Cohenem. Niski, ale barczysty
chłop w ogóle nie przypominał śpiewaka — ci zwykle byli smukli i eleganccy, ten
zaś sprawiał wrażenie ulicznego pięściarza. Mimo to płeć żeńska zachwycała się
nad jego wyraźnymi rysami twarzy, dużymi zielonymi oczami i blond włosami
sięgającymi nieco za ucho. Zawzięty dupek swoim wokalem zbierał wszystkie
laury, nie wspominając już o tym, że w każdym występie przydzielano mu rolę pierwszego
tenora. To liczyło się oczywiście ze sporą kwotą pieniężną, która w rękach Lathaerila
mogłaby znacznie poprawić sytuację materialną swojego rodu. Nic jednak nie
przychodziło za darmo, dlatego musiał harować. Choć być może już niedługo…
Udał się do niewielkiej garderoby, zamykając drzwi na klucz.
Ostrożnie ułożył swoją torbę na drewniany stolik, a następnie wyjął z niej pieczęć
demona. Ujmując ją w dłonie, przymknął powieki, po czym wymruczał wyczytaną wcześniej
w księdze formułce, aby ponownie przyzwać Asmodeusza. Kiedy zaklęcie
zadziałało, a diabeł objawił mu się w swej przerażającej formie, Lathaeril
odetchnął głęboko, po czym zadał pytanie.
— Asmodeuszu, ty, który sieje chaos, zasiej go i tutaj.
Zasiej i pokuś do złego tego, którego ci wskażę. Objaw się w swym chaosie.
Objaw się w chaosie, którym i ja chciałbym być.
Komentarze
Prześlij komentarz