Asmodeusz

       


          Sara. Długie, Złociste włosy, splecione w gruby warkocz opadały jej na plecy. Białe koronki opinały talię, a kwieciste żakardy kusząco spływały po biodrach.
          Sara. Drobne dłonie o długich palcach, zaciśniętych na łodygach bukietu herbacianych róż. Cienka, alabastrowa skóra, pod którą rozciągała  się siatka niebieskich żyłek.
          Sara. Zielone oczy, przypominające szklane kulki i zaróżowione policzki. Wargi, rozchylone jak płatki przekwitniętych tulipanów, rozciągnięte w delikatnym, nieśmiałym uśmiechu.
          Sara. Twarz zasłonięta półprzeźroczystym woalem. Twarz słodka i naiwna. Twarz niewinna. Tak niewinnie uwodzicielska.
          Aparycją swoją nieco przypominała anielskie dziecię. Słodka mała Sara. Wzbudzała w Asmodeuszu takie pożądanie, któremu nawet sam Bóg Stwórca nie byłby w stanie się oprzeć. A diabeł nie miał zamiaru się tej żądzy opierać. Chciał ją posiąść. Chciał nią zawładnąć i zniewolić. Sunąć swoimi długimi szponami po jędrnych, młodych piersiach i sprawić, że zazna nieludzkich rozkoszy, które zaprowadzą ją na skraj świadomości. Obudzić w niej ochoty, którego jej ciało wcześniej nie znało. Zmienić w brudną, lubieżną istotę, trzęsącą się z podniecenia od samego spojrzenia.
          Nie mógł jej sobie wziąć tak po prostu. Tak jak delikatna, krucha cielęcina, bez czasu i kunsztu kucharza pozostawała jedynie kawałkiem mięsa, tak i młódka wymagała odpowiedniego zaopiekowania. Na wyśmienite dania zawsze czeka się najdłużej. Asmodeusz wiedział o tym doskonale. Wiedział też, że posiłek, który go później czeka będzie wart każdej poświęconej mu minuty. Wystarczy odpowiedni przepis i nieco przypraw. Później będzie ucztował.
Zasiadł więc w bazylice Santi Giovanni e Paolo i czekał. Obserwował gości którzy powoli zbierali się i wypełniali ławy kaplicy. Przyglądał się nadobnym pannom w krynolinach i pięknym młodzieńcom w dubletach. Oto w domu Bożym zebrały się baranki, których wełna już dawno została splamiona szkarłatem pychy i zepsucia. Zbłąkane jagnięta, czekające na swego pasterza. Diabeł, stanąwszy przy barierce balkonu, wzniósł powolnym ruchem swoje ręce ku sklepieniu i spojrzał pewnie na krzyż nad ołtarzem. Nie pasterz nadszedł, a wilk, którego nie przegnają żadne Boskie psy owczarskie.
          Ceremonia zaślubin Sary się rozpoczęła.
          -Muzyko graj.

***

          Drobne dłonie Sary sięgnęły do szyi męża. Siedziała na nim okrakiem a długa opończa owijała się wokół nich jak stado białych żmij. Młodzieniec uśmiechnął się i dotknął policzka swojej żony. Gładził jej twarz, muskał obojczyki. Wsunął rękę pod jedwab i dotknął nagiego, drżącego ramienia.
          Palce dziewczyny niebezpiecznie zacisnęły się na gardle kochanka aż kostki pobielały. Patrzyła na niego przerażonym wzrokiem, jakby bezwładna. Przypominała nieco kukiełkę w rękach lalkarza. Pozbawioną woli marionetkę, sterowaną niewidocznymi, pajęczymi nićmi. Mąż wił się pod nią, starając się złapać oddech. Błądził wzrokiem po pokoju w panicznym poszukiwaniu ratunku. Jedyne co napotkał, to złociste, gadzie ślepia, gapiące się na nich z mroku w rogu pokoju. Teraz słyszał też cichy, chrapliwy szept, który sączył się w ich stronę jak gęsty, lepki i cuchnący jad.
          Przestał się ruszać, a jego twarz zastygła w grymasie przerażenia. Oczy straciły cały blask. Po policzkach Sary płynęły cienkie strumyczki. Cicho łkała nad ciałem. Obraz wart był uwiecznienia na płótnie i gdyby Asmodeusz był malarzem, nie zawahałby się ani chwili. Namalowałby tę scenę łzami, które Sara roniła i brązowiejącą krwią z trzewi trupa, który leżał na łożu.
          -Tak. Dobrze dziecino, dobrze.- Demon wyłonił się z cienia i przeczesał jej splątane loki czarnymi szponami, po czym rozmył się w powietrzu, pozostawiając przerażoną ptaszynę samą.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zabawa z Katem

Kadzidło z serca i wątroby

Białe pióra, czarne pióra